Na jednym z ostatnich spotkań w centrum „Ukraiński Świat” fascynujące karty historii Polski i Ukrainy prezentował Andrzej Wielowieyski. Przyczynkiem do dyskusji stała się publikacja autobiograficznej książki “Losowi na przekór“.
Andrzej Wielowieyski – żołnierz AK, w okresie PRL – działacz katolicki, wieloletni redaktor „Więzi”, współtwórca Klubów Inteligencji Katolickiej (podówczas oazy wolności), bliski środowisku „Prymasa Tysiąclecia” kard. Wyszyńskiego, później biskupa, kardynała metropolity, w końcu papieża Wojtyły, szef ośrodka ekspertów w czasie „pierwszej Solidarności”, współtwórca Komitetów Obywatelskich ‘S’, współorganizator „Okrągłego stołu”, Wicemarszałek pierwszej kadencji Senatu RP, Wiceprzewodniczący Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, później poseł i senator RP, poseł do Parlamentu Europejskiego.
Jak było? Oddajmy głos panu Bogusławowi Stanisławskiemu:
“Prezentując swoją ostatnią książkę – autobiografię (dzieło!), „Losowi na przekór”, fascynującą, bardzo osobistą relację świadka historii ostatnich dziesięcioleci, do bólu krytyczną, ale też do bólu zaangażowaną w to, co nasze pokolenie (jestem od Senatora zaledwie trzy lata młodszy) nazywało „Sprawą”, Autor nie rozwinął żadnej kwestii, których w książce bez liku, podzielił się natomiast trzema refleksjami, jakby esencją tego, co w dziele tym jest zawarte.
Pierwsza – to historia polskiej sarmacji, począwszy od Konfederacji Barskiej, zawiązanej w obronie „wiary ojców” i w proteście przeciwko tolerancji wobec innowierców. Ten schemat myślowy – taki „pomysł na Polskę” nacechowany ksenofobią, narodową megalomanią i kultem narodowych wad – ożywał niemal we wszystkich dramatycznych momentach polskiej historii XIX i XX wieku (endecja), był rozwijany, uzupełniany, ukształtował dramatyczny stereotyp „Polak – katolik”, fatalnie wpłynął na polskie losy. Konkluzja oczywista, choć przez Autora, dyskretnie, niedopowiedziana: polska sarmacja w XXI wieku ma się świetnie. Dodaję od siebie: płynące z Zachodu – dzisiaj to Bruksela – miazmaty nie lubiane, a niechęć do prawosławia i Żydów przerodziła się w islamofobię.
Druga dotyczyła dwóch koncepcji opisywania historii w ogóle: eksponującej fakty sprzyjające budowie dumy narodowej, niechętnej faktom wstydliwym, albo równoważącej wiktorie i porażki, heroizm i słabości, wzloty i upadki, społeczne zachowania godne najwyższego uznania, ale i te, które Autor nazwał „wstydem historycznym”. W pierwszym, tym „niepełnym” opisie (by nie rzec – zafałszowanym) naród otrzymuje tylko pół prawdy, pozwalającej na tworzenie mitu, natomiast wykluczającej dokonanie samooceny. Dopiero ten drugi opis jest zwierciadłem, w którym można się przejrzeć, ocenić, jacy naprawdę jesteśmy – pozwala na wyciąganie wniosków (by uniknąć przyszłych porażek) i korygowanie wad. Dodać trzeba: uczy pokory.
Trzecia refleksja – to „co by mogło być gdyby…”: gdyby polsko-ukraińskie relacje od XVII wieku po wiek XX nie były obciążone brakiem politycznej wyobraźni i narodową pychą, po obu stronach. Od konfliktu z Kozacczyzną począwszy, którego rezultat umocnił rosyjskie carstwo ze wszystkimi tego konsekwencjami dla obu narodów, po bratobójczą wojnę „Orląt” ze „Strzelcami Siczowymi”, zerwane przymierze z Atamanem Petlurą, endecką politykę wobec ludności ukraińskiej, tragiczne wydarzenia na Wołyniu i w Zachodniej Galicji. Gdyby… Jest wysokie prawdopodobieństwo, że nie doszłoby do rozbiorów – Polska nie utraciłaby na ponad 120 lat niepodległego bytu, Ukraina przez trzy wieki utrwalałaby swoją państwowość, w ’39 – jeśliby do wojny doszło – nie byłoby dramatycznego „ciosu w plecy”, nie byłoby powodu do podsycanego przez wrogów obu naszych narodów antagonizmu, nie przelane byłoby morze krwi… Szczęśliwie, z tej lekcji naukę wyciągamy, choć czy wszyscy?
Była to znakomita, podyktowana ogromnym doświadczeniem, przepojona troską o Polskę, lekcja historii – trafiona w dziesiątkę, bo na dzisiejsze czasy. Ej, warto było posłuchać, a słuchaczy była garstka. Gorąco dziękuję, Panie Senatorze“.