Jak w Ukrainie przyjęto rzekomy tajny amerykański plan pokojowy, o którym pisała w zeszłym tygodniu włoska “La Reppublica”?
Doniesienia włoskiej gazety brzmiały sensacyjnie: autorzy planu mieliby naciskać na Kijów, by zgodził się uznać rosyjską aneksję Krymu i okupowanych wschodnich terenów Ukrainy, a w zamian za to Rosja miałaby zgodzić się na szybkie, wręcz natychmiastowe wstąpienie okrojonej Ukrainy do NATO.
Walka aż do zwycięskiego końca
Trudno oczekiwać, by taki plan spotkał się w Kijowie z aprobatą. Gdy rozmawiam z ukraińskimi przyjaciółmi, ich determinacja, by walczyć “aż do zwycięstwa” (rozumianego jako odzyskanie każdej piędzi ukraińskiej ziemi) pozostaje coraz bardziej gorzka, lecz niezachwiana. Wielu z nich nawet w najgorszym scenariuszu nie przewiduje kapitulacji, lecz walkę “do końca” i krwawy konflikt partyzancki z wizją hekatomby czekającej również okupantów, a na końcu implozję Rosji.
Niewiarygodnie brutalne realia okupacji, zbrodnie wojenne i gigantyczna liczba ofiar wyzwoliły powszechny społeczny gniew, pogardę i nienawiść do Rosjan. Tych nastrojów nie może zignorować ani prezydent Zełenski, ani przyszli rządzący Ukrainą. Ukraińcy ponieśli zbyt duże ofiary, by psychologicznie byli gotowi na jakiekolwiek ustępstwa.
Mieszkający od dwudziestu lat w zachodnioukraińskim Drohobyczu polski wolontariusz Artur Deska, gdy pytam go, co sądzi o rzekomym planie pokojowym, odpowiada pytaniem: to za co w ciągu ostatnich dwóch lat zginęło 130 żołnierzy z Drohobycza? Zresztą jego zdaniem pomysł jest utopijny, bo część krajów NATO po prostu nie zgodzi się na członkostwo Ukrainy, a tym bardziej interesu nie będzie miała w tym Rosja. Przecież Sojusz jest dla niej głównym, strategicznym wrogiem – dlaczego więc miałaby zaakceptować rozszerzenie go aż do swoich granic? Natomiast propozycja oddania zajętych już terytoriów zostałaby w Moskwie odczytana jako oznaka słabości przeciwnika i uznana za gratyfikację za dotychczasową agresję. W ocenie mojego rozmówcy taki układ mógłby jej posłużyć jako okazja do dyskredytacji i rozbicia jedności Sojuszu.
Pochodząca z Sewastopola Ludmiła Kozłowska (wydalona z Polski przez władze PiS ukraińska działaczka, prywatnie moja żona), wskazuje, że nawet gdyby Ukraińcy byli gotowi poważnie rozważyć propozycję przyjęcia Ukrainy do NATO w zamian za zrzeczenie się okupowanych obecnie terytoriów, to i tak nie mają zaufania do zachodnich partnerów. Jeśli akcesja Szwecji mogła być przez wiele miesięcy blokowana przez Turcję i Węgry, to trudno wyobrazić sobie natychmiastowe przyjęcie do Sojuszu Ukrainy. Do podjęcia takiej decyzji wymagana jest jednomyślność trzydziestu dwóch krajów członkowskich.
Jak zauważa ukraińska laureatka Pokojowej Nagrody Nobla, aktywistka Ołeksandra Matwijczuk (przywołując słowa samego Putina do własnych obywateli) “bez wojny nie ma Rosji”. Matwijczuk przypomina także relacje ukraińskich jeńców zwolnionych z niewoli, którym Rosjanie zapowiadali, że po upadku Ukrainy “pójdą razem zdobywać świat”, co w kontekście propagandowej rosyjskiej narracji z rzekomo odrodzonym faszyzmem brzmi szczególnie ironicznie – przywodzi bowiem na myśl tekst nazistowskiej pieśni: “Dziś należą do nas Niemcy, a jutro cały świat”.
NATO – tak, ale nie za cenę ustępstw terytorialnych
Wśród Ukraińców powszechne jest przekonanie, że ich kraj powinien zostać członkiem NATO (i Unii Europejskiej), lecz warunkowanie tego trwałym zrzeczeniem się istotnej części własnego terytorium stanowiłoby przyznanie się przez Zachód do klęski – i to klęski w starciu z wielokrotnie słabszym przeciwnikiem. W praktyce oznaczałoby to zapewne kilkuletni rozejm, w trakcie którego Rosja prowadziłaby nadal operacje hybrydowe przeciw Ukrainie i państwom zachodnim, przygotowując się do dalszych podbojów.
Niestety, sama wiarygodność NATO (a właściwie Zachodu) w oczach Ukraińców została w ostatnich latach podważona. Doprowadziły do tego zarówno ambiwalentna, niekonsekwentna i hamletyzująca postawa USA i Niemiec, przekładająca się na wstrzymywanie dostaw najistotniejszych systemów uzbrojenia i amunicji, jak również skandaliczna retoryka Donalda Trumpa, zapowiadającego geopolityczne trzęsienie ziemi w przypadku ponownego wyboru na urząd prezydenta USA. W tej sytuacji urok potencjalnych natowskich gwarancji bezpieczeństwa istotnie blaknie.
Po rosyjskiej agresji w 2014 roku, zajęciu Krymu i utworzeniu “separatystycznych republik” w Donbasie, zachodnioeuropejski establishment polityczny wprawdzie aneksji nie uznał i nałożył pierwsze sankcje, ale stał na stanowisku, że ten konflikt “nie ma rozwiązania militarnego” (tylko dyplomatyczne). Wieloletni pacyfizm i “biznesowa” orientacja “starej” Europy kazały dążyć do zamrożenia konfliktu w imię naiwnie i źle pojmowanego pragmatyzmu, zgodnie z którym agresywnego niedźwiedzia można udobruchać kawałkami cudzego terytorium, kontraktami gospodarczymi i politycznym uznaniem. Mimo całkowitego ahistoryzmu tego przekonania i szoku wywołanego pełnoskalową inwazją w lutym 2022 roku ta strategia, choć ze wstydem schowana przez słabnący polityczny mainstream, pozostaje na sztandarach rosnących w siłę skrajnej prawicy i lewicy na Zachodzie.
Do najlepszych sojuszników Putina należą dziś Viktor Orbán i Donald Trump, którzy cynicznie wykorzystują ideologię rzekomej obrony “tradycyjnych wartości” jako zasłonę dla ordynarnej kleptokracji. Ich wspólnym celem jest destrukcja liberalnego ładu światowego, który narzuca niewygodne ograniczenia suwerennym krajom (a w istocie populistom kreującym się na ich quasi-monarchicznych władców). Moralny upadek Zachodu bodaj najpełniej wyraża zresztą ewolucja Partii Republikańskiej, która miewała kiedyś twarz wybitnych dowódców, prezydentów i mężów stanu – Dwighta Eisenhowera, Ronalda Reagana czy Johna McCaina. Dziś Republikanie stali się dobrowolnymi zakładnikami karykaturalnego Donalda Trumpa. Czy w świetle jego szans wyborczych Ukraińcy mogą uwierzyć w bezwzględnie skuteczną przyszłą ochronę NATO? Czy – i w jakiej kondycji – Sojusz przetrwa prezydenturę Trumpa? Czy z takiej okazji nie będą chcieli skorzystać Rosjanie?
Trzeba samemu zadbać o swoje bezpieczeństwo
Absolutnie nie znaczy to, że Ukraińcy spisują NATO na straty, ale rozsądną strategią nie jest już (także z polskiej perspektywy) poleganie na nim jako jedynym filarze własnego bezpieczeństwa. Pozytywnymi sygnałami mogą być natomiast polskie zbrojenia (oby skutecznie przeprowadzone), dołączenie do Sojuszu Finlandii i Szwecji oraz przenoszenie koordynacji wsparcia wojskowego dla Ukrainy z kierowanej przez USA grupy państw do struktur Sojuszu.
Utrzymywanie i wzmacnianie NATO to jednak proces, a Ukraina ponosi ofiary każdego dnia i jest zmuszona wyciągać wnioski. W świetle wahań sojuszników (nie tylko wstrzymania pomocy przez Amerykanów, ale również bardzo wymownej odmowy dostarczenia pocisków dalekiego zasięgu przez Niemcy) – zmuszona jest coraz bardziej liczyć na siebie. Dlatego Ukraińcy rozwijają masową produkcję dronów i środków rażenia pozwalających im na uderzenia na cele w głębi terytorium Rosji. Wywołują one coraz poważniejsze zakłócenia w rosyjskim przemyśle naftowym, zwiększając jednocześnie poczucie ukraińskiej niezależności od niepewnych sojuszników.
Ten rozdźwięk może się powiększać, a w tym kontekście znamienne stają się prośby Amerykanów (słusznie odrzucone), by Ukraińcy wstrzymali te ataki z uwagi na możliwe zaburzenia cen ropy naftowej na rynkach światowych. Jeśli Zachód chce pozostać wiarygodnym sojusznikiem, nie może dawać podstaw do posądzenia o wiarołomstwo.
Wbrew twierdzeniom pesymistów Ukraina nie stoi na krawędzi upadku. Siły rosyjskie nie prą niepowstrzymanie naprzód, lecz odnoszą w ostatnich tygodniach szereg taktycznych porażek, a zyski terytorialne okupują ogromnymi stratami. Ukraina wygrywa wojnę na Morzu Czarnym – udrożniła szlak zbożowy i zmusiła rosyjską flotę do ewakuacji do odległych portów. Ukraińska obrona antyrakietowa – gdy ma z czego i czym strzelać – potrafi mieć blisko stuprocentową skuteczność, a przeciwlotnicza – niemal całkowicie zneutralizować rosyjskie siły powietrzne.
Tak, Ukraina może mieć w ciągu kilku miesięcy istotne trudności w odparciu spodziewanej rosyjskiej ofensywy, ale do klęski w wojnie najprawdopodobniej nadal będzie daleko, a sytuację wciąż można w prosty sposób odwrócić na jej korzyść.
Zamiast zastanawiać się nad tym, kiedy wygra Rosja, powinniśmy postawić sobie pytanie, jak przebiegałaby ukraińska kontrofensywa w ubiegłym roku, gdyby ukraińskie siły zbrojne dysponowały zachodnimi myśliwcami, dużą liczbą pocisków o kilkusetkilometrowym zasięgu, swobodą rażenia z ich pomocą celów na terytorium Rosji, a zamiast szturmowania świetnie przygotowanych do obrony rosyjskich pozycji w Donbasie, uderzały na ich flanki i tyły z kierunku północnego – zajmując po drodze obwód biełgorodzki.
Nie ma rozwiązania dyplomatycznego, trzeba wygrać wojnę
Dziś powinno być już absolutnie jasne, że rosyjska wojna przeciw Ukrainie nie ma „rozwiązania dyplomatycznego”, a deliberacje o stole negocjacyjnym i czerwonych liniach wywołują szyderczy śmiech na Kremlu, a po stronie ukraińskiej wściekłość lub coraz bardziej gorzkie zdumienie głupotą Zachodu. Wydaje się, że po dłuższym czasie dobrze zrozumiał to francuski prezydent Emmanuel Macron, który zamiast wyrażać “obawy o eskalację”, zaczął podbijać stawkę, dopuszczając nawet wysłanie sił NATO do Ukrainy. Ta postawa spotyka się z aprobatą w Kijowie, przekonanym, że to nie Zachód powinien się samoograniczać (i przymuszać do tego Ukrainę) – to Rosja powinna liczyć się z daleko idącą i zaskakującą odpowiedzią, stanowiącą dla niej realne zagrożenie.
Na tle roli odgrywanej ostatnio przez Francję pojawia się także pytanie o niewidoczność Wielkiej Brytanii, która po inwazji w 2022 roku odgrywała czołową rolę w przeciwstawianiu się rosyjskiej agresji, a obecnie zeszła na tym polu na drugi plan. To budzi zdziwienie.
Gospodarczy i militarny potencjał Zachodu, który mógłby zostać uruchomiony w celu obrony integralności terytorialnej Ukrainy (i tym samym jednoznacznej porażki Rosji) pozostaje zasadniczo uśpiony. Dwa lata po wielkiej inwazji i wybuchu największego konwencjonalnego konfliktu w Europie od czasu II wojny światowej w sprawie odbudowy zaplecza przemysłowego i ambitnych programów zbrojeń wciąż więcej się debatuje niż działa. Nie potrafimy przyjąć rozwiązań prawnych umożliwiających przekazanie Ukrainie rosyjskich aktywów na Zachodzie. System sankcyjny jest kompletnie dziurawy.
Dopóki Zachód nie uzna Rosji za wroga i nie zaangażuje się na poważnie w jej pokonanie, dopóty jego uśpiony potencjał będzie przegrywał z brutalną determinacją kremlowskiego dyktatora. Są tego boleśnie świadomi Ukraińcy, przelewający dziś krew za spokój i bezpieczeństwo Zachodu.
Recepta na pokój jest jedna: podjęcie wyzwania i pokonanie Rosji. Tę wojnę można zakończyć w kilka miesięcy. Zamiast szukać błyskotliwego rozwiązania dyplomatycznego i układu z Putinem, wystarczy odpowiednio uzbroić Ukrainę.
Źródło: wyborcza.pl