We wtorek 28 października 2014 r. uprawomocniła się decyzja Sądu Miejskiego w Sofii o odmowie ekstradycji do Rosji francuskiego aktywisty na rzecz demokracji Nikolaya Koblyakova. To konsekwencja odważnego gestu bułgarskiego prokuratora, który na rozprawie tydzień wcześniej wycofał się z popierania rosyjskich zarzutów, wskazując na polityczne motywacje jakie za nimi stały. Po trzech miesiącach od aresztowania w Bułgarii, Koblyakov może wrócić do domu w Paryżu.
– Sąd umiejętnie wybrnął z niezręcznej politycznie sytuacji – ocenia mecenas Wojciech Mądrzycki, przedstawiciel polskiej Palestry, który obserwował rozprawę z ramienia Fundacji Otwarty Dialog. – Choć uznał argumentację prokuratora, oparł decyzję o prawnomaterialną słabość zarzutów. Tym samym uniknął dyskusji o politycznej naturze sprawy. Zaskoczeniem dla wszystkich był jednak głos prokuratora, który odważnie stanął w obronie demokratycznych standardów. To budujące, że młoda demokracja, jaką jest Bułgaria, zdobyła się na gest, na jaki nie stać było Włoch czy Francji – dodaje nawiązując do głośnych spraw Almy Shalabayevej czy Mukhtara Ablyazova, gdzie kraje starej demokracji szły na rękę autorytarnym reżimom Rosji czy Kazachstanu.
Koblyakov to jeden z założycieli stowarzyszenia Russie-Libertés, które promuje we Francji ideę demokratycznych przemian w Rosji, oraz krytykuje rządy Putina. Był współautorem prezentowanego we francuskim parlamencie raportu o korupcji w Rosji. Podczas wizyty prezydenta Rosji z okazji rocznicy lądowania aliantów w Normandii 6 czerwca br. wyszedł na spotkanie rosyjskiej delegacji z flagą Ukrainy. Chciał w ten sposób zamanifestować solidarność z krajem, poddanym rosyjskiej agresji.
Rosja umieściła Koblyakova na liście poszukiwanych przez Interpol odgrzewając sprawę spółki StankoImport z lat 2004/2005, której zobowiązania miał rzekomo nielegalnie przejąć. Zarówno oświadczenia przedstawicieli spółki, jak i postanowienia francuskich sądów wielokrotnie wskazywały na bezpodstawność zarzutów. Strona rosyjska domagając się od Interpolu ścigania Koblyakova zataiła, że zna jego miejsce zamieszkania (od ponad dekady żyje i prowadzi działalność w Francji). Utrzymywała także, że jest on obywatelem rosyjskim, podczas gdy posiada także francuski paszport i w razie potrzeby mógłby odpowiadać przed francuskim wymiarem sprawiedliwości.
W okresie po wystawieniu „Czerwonego Alertu” przez Interpol, bez przeszkód podróżował służbowo po Europie – odwiedził Grecję, Wielką Brytanię, Niemcy, Portugalię, Łotwę, Czechy. Dopiero w Bułgarii został aresztowany. Pojawiły się obawy, że to nie przypadek – w kraju tym Rosja ma duże wpływy, również w wymiarze sprawiedliwości. Zatrzymanie i sądzenie go właśnie w Bułgarii mogłoby ułatwić Rosji uzyskanie pożądanego wyniku. Spekulowano, że odwlekanie decyzji przez sąd, podyktowane jest oczekiwaniem na obsadzenie nowego rządu, w tym zmianę na stanowisku ministra sprawiedliwości. W niedawnych wyborach parlamentarnych wzmocniły się siły prorosyjskie.
Wbrew tym obawom, podczas rozprawy 21 października, zdecydowanie przeciwko ekstradycji wypowiedział się… prokurator Valentin Kirilov. Powołał się na raporty organizacji pozarządowych, m.in. Freedom House i Human Rights Watch, które opisują represje polityczne w Rosji, korupcję i brak niezależności sądów, oraz łamanie prawa do uczciwego procesu. Ocenił, że w takich okolicznościach byłoby niestosowne wydawać do Rosji kogokolwiek, a w szczególności działacza opozycyjnego. Powołał się też na przepisy prawa międzynarodowego, które zakazują ekstradycji z powodu przekonań politycznych, oraz w sytuacji ryzyka naruszenia praw w postępowaniu w kraju żądającym.
Sąd uznał argumenty prokuratora i odmówił ekstradycji. W uzasadnieniu wyroku ocenił, że zarzuty wobec Koblyakova są niejasne, bardzo słabo umotywowane, a czyny mu zarzucane nie stanowią przestępstwa wg prawa bułgarskiego. Zauważył także, że wniesienie słabych zarzutów dotyczących wydarzeń sprzed dekady sugeruje, że istniały inne powody dla których Rosja mogła wnieść o ekstradycję.