CZĘŚĆ 1: ZATRZYMANIE – PROKURATURA – ABW
Zatrzymano mnie 23.06 w Warszawie, dokąd przyleciałem z uwagi na dwie rozprawy sądowe, w których miałem wziąć udział (jako powód i oskarżyciel) oraz termin drugiej dawki szczepienia. Przechwycono mnie na hotelowym korytarzu – gdy wyszedłem ze swojego pokoju. Zatrzymania dokonało 5 funkcjonariuszy ABW – wśród nich dwóch podpułkowników i major, asystujący prowadzącemu moją sprawę podporucznikowi. Dwa auta stanowiły konwój, którym odjechaliśmy do Lublina – przeprowadzano mnie na trasie z jednego samochodu do drugiego.
Całe zamieszanie było spowodowane postanowieniem prokuratora o doprowadzeniu na przesłuchanie w celu postawienia zarzutów: poświadczenia nieprawdy i prania pieniędzy, tj. legalizacji środków przestępczego pochodzenia. O zatrzymaniu niezwłocznie powiadomiłem żonę i mec. Radosława Baszuka, który – ponieważ nie mógł natychmiast wyjechać do Lublina – zorganizował na miejscu wsparcie legendarnego w tym mieście mec. Tomasza Przeciechowskiego.
Zatrzymanie wiązało się również z przeszukaniem moich rzeczy, w trakcie którego zabezpieczono mojego laptopa, dwa telefony, mój notes i kilka dokumentów związanych z toczącymi się postępowaniami sądowymi, w których uczestniczę. Postanowienia prokuratora powoływały się na sytuację “niecierpiącą zwłoki” – wskazywały na konieczność natychmiastowego przeprowadzenia czynności. Prokurator nakazał zabezpieczenie środków gotówkowych – miałem przy sobie 20 euro i kosztowności – “jako mogących pochodzić z przestępstwa”, które mi jednak pozostawiono.
W Lublinie dowieziono mnie do siedziby Prokuratury Regionalnej, gdzie spotkałem się z mec. Przeciechowskim, a po chwili również z prokuratorem – Marcinem Kołodziejczykiem. Został delegowany z Prokuratury Okręgowej, a jedna z opinii na jego temat, z którą się spotkałem, brzmiała: “kiedyś był porządny, ale się sprzedał – awans, podwyżka”. Niestety nie mogę sprawdzić teraz, czy figuruje w rejestrze dobrozmianowych prokuratorów stowarzyszenia “Lex Super Omnia”.
Oczywiście, odmówiłem składania zeznań i nie przyznałem się do zarzucanych mi – absurdalnie – czynów, choć prokurator usilnie starał się mnie na to namówić, prezentując swoje “ustalenia”, chwaląc się, że “ma świadka” i wskazując, że “nie chce sądu (aresztowego)”.
Pierwsze wrażenie? Relatywnie bystry, młody, dosyć dobrze przygotowany, przyjacielski sposób bycia. Chyba rozczarowany moją postawą, wyraził nadzieję, że “przemyślę” swoje stanowisko, wskazując, że spotkamy się ponownie w czwartek rano. W praktyce oznaczało to noc na tzw. dołku, czyli policyjnej izbie zatrzymań. Liczyłem się z tym od początku, a zdaniem mojego obrońcy, niezależnie od mojego stanowiska i tak należało się spodziewać wniosku o areszt – choćby z uwagi na odbywającą się równolegle propagandową nagonkę w TVP i okolicach. To również nie było zaskoczeniem.
Zgodnie z planem, zobaczyliśmy się kolejnego dnia rano. Z mojej strony nic się nie zmieniło, oświadczyłem, że sprawa jest polityczna i chętnie skonfrontuję się przed sądem. Rozczuliło to mec. Przeciechowskiego, który bronił w takich sprawach jeszcze w latach 80. Ponownie miałem wrażenie, że rozczarowało to Kołodziejczyka. Nie pozostało mu nic innego, jak przygotowanie wniosku aresztowego, który – wydaje się – był już zresztą gotowy wcześniej.
Czas oczekiwania na sąd spędziłem w siedzibie lubelskiej delegatury ABW, pod opieką funkcjonariuszy – zasadniczo tych samych, którzy konwojowali mnie z Warszawy. Panowie – sami oficerowie – towarzyszyli mi przez cały czas, strzegąc mnie w prokuraturze, u siebie w “firmie”, w sądzie, eskortując mnie pomiędzy nimi i dwukrotnie odstawiając na noc do izby zatrzymań. Nie mam najmniejszego powodu, by żalić się na jakość obsługi w tym zakresie – pełen służbowy profesjonalizm, szli mi na rękę w zasadzie zawsze, gdy mogli, sympatyczne i ciekawe rozmowy, wymiana opinii na wiele – w tym niełatwych – tematów, wysoka kultura osobista.
Posiedzenie aresztowe sądu wyznaczono na 14:00 we czwartek, następnie przełożono na 16:15, a ostatecznie rozpoczęło się ok. 17:00. Opóźnienie spowodowane było niedostarczeniem wniosku o areszt mojemu lubelskiemu obrońcy (który musiał się także zapoznać z kilkunastoma tomami akt ze śledztwa toczącego się od 2017 r.) oraz koniecznością dojazdów drugiego adwokata, mec. Baszuka, z Warszawy.
Gdy wyprowadzono mnie z auta ABW, na sądowym parkingu usłyszałem Linusa Lewandowskiego z Homokomando. Odwróciłem się i zobaczyłem go za ogrodzeniem, kilkanaście metrów dalej, w charakterystycznej tęczowej maseczce, ale nie mogłem mu nawet, będąc skutym, pomachać w odpowiedzi, a przez zaskoczenie nie zdążyłem również nic odpowiedzieć – bardzo szybko zaprowadzono mnie do budynku. To było pozytywne zaskoczenie, ale czułem się zakłopotany własnym brakiem stosownej reakcji. Mecenas Baszuk powiedział mi potem, że bardzo głośna grupa aktywistów, którą słyszałem – ale nie mogłem zobaczyć z okna z izby zatrzymań w środę wieczorem – to było również Homokomando.
Muszę przyznać, że tzw. solidema w Lublinie – tym bardziej organizowanego przez aktywistów z Warszawy – się nie spodziewałem. Nasze trzecie “spotkanie” miało miejsce już po posiedzeniu aresztowym – tym razem nieco bliżej samochodu ABW. Tym razem chyba udało mi się przekazać podziękowania grupie przyjaciół, w której niestety zdążyłem rozpoznać tylko Linusa i Kasię, chyba Izydorczyk – moja obstawa nie była upoważniona do tego, by mi takie kontakty ułatwiać. Raz jeszcze z tego miejsca: bardzo Wam wszystkim dziękuję! Przepraszam, jeśli wydawałem się nazbyt pogrążony w myślach lub ponury (…).
Doskwierał mi brak dostępu do internetu i wszystkich relacji związanych ze sprawą, które starał się śledzić także “mój” porucznik ABW. Świetnie znał dotychczasowe artykuły Marcina Wyrwała w Onecie i trochę obruszał się na newsa i komentarze dotyczące mojego zatrzymania. Nie relacjonował mi ich jednak dokładnie. Uśmiechał się, tłumacząc, że media niezupełnie dobrze to relacjonują, przesadzają i że on “odpowiada tylko za swój odcinek”.
Lublin, 25.06.2021 r.