Długo nie mogłem zrozumieć, z czym mi się kojarzy Majdan. To nie rewolucja, nie zamieszki, a — już tym bardziej — nie Bołotnaja (ulica i plac w Moskwie znane jako miejsca demonstracji – przyp. tłum.). Nie okupacja, ani też nie wojna. I nie protest jako taki, w jego czystej postaci. I nawet nie konfrontacja z władzą, pomimo barykad i blokady placu przez wojskowe samochody. Zarówno protest, jak i rewolucja są tutaj obecne, ale wszystko razem stanowi kwintesencję zjawisk społecznych i politycznych, z odrobiną każdego zjawiska. Żadne z nich nie jest dominujące i nie może charakteryzować Majdanu w całości.
Autor: Arkadiy Babchenko
Dziś jednak patrząc na koncert, na wielotysięczny tłum o trzeciej w nocy, który nie miał nawet zamiaru żeby się rozejść, dyżury i zmiany warty na barykadach, na wpół wojskową organizację, wojskowe namioty z napisami „pierwsza sotnia”, „druga sotnia”, na barykadę przegradzającą Chreszczatyk, którą teraz nazywają „kozacką redutą” — zrozumiałem.
Majdan to Sicz. Ta sama Sicz Zaporoska, o której czytaliśmy u Gogola.
Ten sam obraz, który każdemu kojarzy się z Kozakami – życie w pochodzie, trochę wojskowe, trochę zwyczajne.
Majdan to terytorium woli. Nie swobody i nie wolności, a właśnie woli, bo to ukraińskie słowo najlepiej ze wszystkich charakteryzuje wszystko, co się tutaj dzieje.
I barykady, którymi protestujący ogrodzili swój plac, ochraniają nie ten konkretny kawałek ziemi, a właśnie tę ich „wolę, prawo do życia takiego, jakiego sami pragną, a nie takie jak narzuca im władza. A władzy jako takiej tu nie ma.
Majdan to wspólnota wolnych ludzi, nieuznających nad sobą żadnej władzy, oprócz tej, którą są gotowi uznać sami. „Nie ma innej władzy jak ta pochodząca od Majdanu”.
Trzej liderzy opozycji — Klichko, Tyakhnybok i Yatsenuyk — tutaj nie dowodzą. Nie mogą zmusić Majdanu, żeby zrobił to, czego on sam zrobić nie chce, i nie mogą zmusić go, żeby zrezygnował z tego, co zrobić zamierza. Liderzy pytali Majdan o mandat na wzięcie udziału w okrągłym stole z prezydentem Yanukovychem. I Majdan im tego mandatu udzielił. Właśnie Majdan pozwolił im pójść i rozmawiać z przeciwnikiem w imieniu ludzi, czyniąc z nich przekaźnik swojej woli. Żadnej zmowy z władzą tutaj być nie może. Po prostu do tego nie dopuszczą.
Majdan w ogóle żyje własnym życiem. To osobny organizm, osobna instytucja społeczna, która umie samodzielnie się organizować i regulować. To demokracja bezpośrednia.
Wiec narodowy, kapela ze skrzypcami oraz coś na kształt kurenia (chata dymna lub lepianka na dawnej Ukrainie, jak również oddział Kozaków pod wodzą atamana i obóz takiego oddziału – przyp. tłum) w magistracie, którzy ci ludzie ochraniają. I przy wejściu, do którego każą wszystkim ściągać czapki — przez szacunek dla wszystkich zgromadzonych tam ludzi.
Wielu ludzi ubranych jest w kozackie czapki, szarawary, odzież pułkownika i inne narodowe stroje z ubiegłego stulecia, widać też osedełce (czub, wąski kosmyk włosów na czubku ogolonej głowy, spleciony w warkocz lub rozpuszczony, noszony przez Kozaków zaporoskich – przyp. tłum.) na wygolonych głowach i sumiaste wąsy do ramion, spod których wystają długie zakrzywione pykające tytoniem kozackie fajki — wszystko to wygląda nad wyraz stosownie, we właściwym otoczeniu, chociaż w każdych innych okolicznościach wydawałoby się przebraniem.
Jak wielu innych, kapłani wszystkich wyznań, podczas szturmów wychodzą przed barykady razem ze wszystkimi, i stoją przed ludźmi, a nie ukrywają się za ich plecami.
Wiara w ogóle jest tu bardzo organiczna. Trzygodzinna modlitwa rankiem, kiedy Majdan dowiedział się o zablokowaniu, żegnający się znakiem krzyża ludzie na barykadach z kaskami w dłoniach, bożonarodzeniowe szopki ustawione już obok choinki — wszystko to w pełni współgra z miejscem i duchem. Jak się okazuje, wiara rzeczywiście może poprowadzić ludzi za sobą, o ile tylko nie stawia sobie za cel zrobienie z nich bezmyślnych fanatyków. I nawet plakat „Niech żyje św. Mikołaj, precz z Dziadkiem Mrozem!” nie drażni.
I hymn, kiedy tysiące ludzi stoją, przykładając rękę do serca i śpiewają: „duszę i ciało oddamy za naszą wolność i pokażemy, że jesteśmy braćmi kozackiego rodu”.
Sicz Zaporoska – taka jaka jest. Chortyсa. Taras Bulba. Wola.
„Słyszysz mnie, ojcze? Słyszę!”
W czasie szturmu zwyciężczyni Eurowizji-2004 piosenkarka Ruslana przez całą noc stała na scenie. Apelowała do milicji, żeby się zatrzymała, powstrzymała od bicia, mówiła, że to jest pokojowy wiec. Nawiasem mówiąc, moim zdaniem ona w ogóle nie śpi. Każdej nocy, co godzinę śpiewa na scenie hymn. Nocuje w Domu Związków Zawodowych, razem ze wszystkimi — na podłodze. A potem, kiedy funkcjonariusze jednostek siłowych, którym nie udało się przebić przez ogromną masę ludzi, którzy pośpieszyli na pomoc — Kijowianie dowiedziawszy się o rozpoczęciu szturmu, zaczęli przychodzić pieszo z całego miasta, brali kaski i ustawiali się w szeregu, i w pewnym momencie zrobiło się ich tak dużo, że milicji po prostu nie starczyło sił i padł rozkaz „tarcze na ziemię” — ze sceny skanowano: „My – naród! My – naród! My – naród!”
I oni rzeczywiście są narodem. Deputowani Rady Najwyższej stoją razem z ludźmi na barykadach. Przed ludźmi. Ochraniając sobą swoich wyborców. Na Luterańskiej stanęli przed buldożerami. Możecie sobie wyobrazić deputowanych Dumy Państwowej, którzy ustawiliby się na Bołotnej w Moskwie (doszło tam do kilku mitingów popierających uczciwe wybory w latach 2011-2012 – przyp. tłum.) pomiędzy policją a protestującymi obywatelami, którzy nie pozwalają policji bić ludzi? Taksówkarze tej nocy wożą ludzi na Majdan bezpłatnie, informując o tym w sieciach społecznościowych. Hotele wpuszczają wszystkich chcących się ogrzać i załatwić potrzeby. Faktycznie wszystkich — w tym także milicjantów. To dość dziwny widok, kiedy w jednej kolejce do toalety stoją żołnierze „Berkuta” i „mitingujący”. Jak tutaj mówią: Ci w czerwonych kaskach, to nasi. Ci w czarnych, to też nasi, tylko jeszcze o tym nie wiedzą”. Hostele udzielają schronienia. Posiadacze samochodów zostawiają na ścianach ogłoszenia, że są gotowi „bezkoshtovo” – czyli nieodpłatnie — odwieźć ludzi do domu. Ludzie z całego miasta wiozą jedzenie, drzewo na opał, olej napędowy. Potok ze wsparciem dla miasteczka nie zatrzymuje się ani na chwilę. Przyjechała grupa krymskich Tatarów i przez tydzień w ogromnym kotle gotowali płow. Mis Ukrainy 2013 jako zwykły wolontariusz roznosi w obozie herbatę zmarzniętym ludziom. Widzę ją codziennie. Ostatnio top-modelka chowa twarz za maską chirurgiczną, żeby nie przyciągać zbytnio uwagi podczas wykonywania tej mało istotnej, a mimo to ważnej teraz pracy.
Czy są tutaj nacjonaliści? Tak, jest ich większość. Mentalnie Majdan jest zachodnio-ukraiński. Partia „Svoboda” jest nacjonalistyczna. Flagi UPA są często widoczne. A hasła „Chwała Ukrainie! Bohaterom chwała!”, „Chwała narodowi! Śmierć wrogom!”, „Ukraina, ponad wszystko!” co chwilę dają się słyszeć z każdego miejsca. Są też ultraradykałowie. To ta sama młodzież w sportowych dresach, która biła się z „Berkutem” i przegoniła go przy pomniku Lenina, ta sama, która przy pomocy buldożera taranowała szeregi żołnierzy sił wewnętrznych obok siedziby prezydenta, i ta sama, która biła się w czasie szturmu przy Domu Związków Zawodowych i polewała atakujących wodą z hydrantu z okien magistratu. Od czasu do czasu pojawiają się także teraz, głośno maszerują ulicami trzymając w rękach łomy i metalowe pręty, a potem znikają. Jest ich niewielu, ale są najbardziej zauważalni. Wszyscy pozostali zachowują się umiarkowanie. Nie stanowią codziennego zjawiska, a jak by to powiedzieć… ogólnie rzecz biorąc, sprawy nie wychodzą poza ramy słowne. Nacjonalizm nie jest tutaj konkretnie uosobiony. Nie jest skierowany przeciwko poszczególnym ludziom z niewłaściwym kolorem skóry, w ogóle nie jest skierowany do wewnątrz, tylko na zewnątrz, przeciwko polityce sąsiednich państw, usiłujących narzucać swoją wolę. Nie przeciwko krajom, a właśnie przeciwko polityce państw, to jest ważne.
Zupełnie nie podzielam banderowskich haseł. Ale nie mam żadnych problemów ani z językiem, ani z paszportem rosyjskim. Przy wszystkich tych okrzykach i flagach do zabójstwa na tle nacjonalizmu dochodzi tu niezmiernie rzadko. Jest tutaj duża turecka diaspora, traktowana zupełnie spokojnie, a nawet z szacunkiem. Pomimo tego, że na barykadach słychać było o «ohydnych janczarach”, którym Kozacy nigdy nie dawali sobą rządzić. Tak, zdarzają się bójki z przedstawicielami lewicy. Rzeczywiście, pomnik burzono przy akompaniamencie okrzyków „komuniści na gałąź”. Jednak nożami nikt nikogo nie tnie, w bramach w głowę nie strzela. „Dosyć karmienia hucułów” nikt nie krzyczy.
— Kto nie skacze, ten Moskalem — mówi patrząc mi w oczy, skaczący chłopak w kozackiej czapce.
— Jestem Moskalem — odpowiadam.
Przypaliliśmy sobie papierosy i rozeszli się do swoich spraw. Ogólnie rzecz biorąc, „jest nacjonalizm i nacjonalizm”.
Majdan to kompletnie nie hipsterska historia. To jest zupełnie coś innego. Zdecydowana większość tu obecnych to zwykli ludzie. Robociarze. Ludzie pracujący na roli. Nieskładnie lub dość prosto ubrani. Nie spotyka się tutaj chłopców w obcisłych dżinsach z iPhonami. Przychodzą oczywiście w weekend, ale jak do teatru, żeby porobić zdjęcia. W pozostałym czasie życie w miasteczku namiotowym trwa dzięki ludziom, niepochodzącym z wyżyn społecznych, lecz stanowiących krew i sól tego miejsca.
Myślę, że o eurointegracji mają dość mgliste pojęcie. Właściwie Majdan to też nie jest historia o eurointegracji. Rezygnacja Viktora Yanukovycha z podpisania umowy była tylko samym początkiem. I jeśli władza nie zwróciłaby wtedy uwagi na protestujących, teraz wszyscy już dawno rozeszliby się po domach. Nie taki to już wielki problem — nie podpisali w tym roku, to podpiszą w następnym, kiedy prezydentem będzie ktoś inny — uczciwych wyborów i wolności słowa nikt jeszcze nie odwoływał.
Władza jednak zachowała się zupełnie idiotycznie. Trzydzieści pobitych osób, nawet jeśli rzucały one kamieniami i kijami w oddział specnazu, to nie jest profesjonalizm. Następnego dnia na Majdanie pojawiły się już tysiące. Potem było starcie na Bankowej, gdzie ludzi bito, kiedy leżeli już na ziemi, i wtedy na ulice wyszedł milion. Potem było burzenie barykad i najgłupsza z możliwych próba likwidacji Majdanu — a tej niedzieli oczekuje się największego napływu ludzi. Za każdym razem władza robi wszystko, żeby Majdan powiększył swoje rozmiary. Teraz tutaj nawet nocami stale przebywa około dziesięciu tysięcy ludzi, podczas gdy pierwotnie było ich trzysta.
Majdan już nie przypomina gry w „Zarnicę” (popularna w czasach ZSRR pionierska gra o charakterze wojskowo-sportowym, naśladująca działania wojenne – przyp. tłum.). Zamiast zburzonych, przypominających zabawki barykad, zbudowano prawdziwe mury obronne – z worków ze śniegiem, polanych wodą, które wzmocniono spawanymi metalowymi elementami, używając do tego wszystkiego co się nawinęło pod rękę, a więc: liny, drut kolczasty, drogowe kolczatki, beczki, metalowe tarcze. Zniknęło niezrozumienie tego co i jak trzeba robić, i po co się w ogóle tutaj zebraliśmy. Jasno i równo zostały ustalone zasady pełnienia służby, ze zmianami, plutonami, sotniami, podziałem obowiązków, sektorami obserwacji, posterunkami, funkcjami i reżimem przepustek. Służbę na posterunkach pełnią weterani z Afganistanu, których jest teraz sześciuset. Na wypadek, gdyby trzeba było odeprzeć atak, przygotowano tarcze ochronne ze sklejki – takie same jakie robiliśmy w dzieciństwie, bawiąc się w rycerzy. Ulice zostały przegrodzone kolczatkami. Sytuacja zrobiła się poważna. Yanukovych wsadził kij w mrowisko, a przez to go rozeźlił. Ludzie są weseli, źli, przygotowali się i czekają.
Na moście, nad barykadą na Instytuckiej, wisi plakat „”Berkut”, witamy w piekle”.
Zburzyć oczywiście można też i to. Zburzyć można wszystko co tylko trzeba. Cztery tysiące ubranych w kamizelki kuloodporne i wyszkolonych żołnierzy z tarczami, gazem, granatami, plastikowymi kulami i armatkami wodnymi jest zdolnych zdziałać cuda.
Ale wtedy tutaj będzie już pół Ukrainy.
To co tu jest najciekawsze, najbardziej zapadające w pamięć, to oczywiście ludzie. Mały mający około osiemdziesięciu centymetrów wzrostu chłopczyk, który rankiem w dzień blokady podszedł do naszej grupy dziennikarzy, zatrzymał się i powiedział: „Chłopaki, boję się”. Tak właśnie powiedział po rosyjski. Płacząca dziewczyna, która stała przed barykadą patrząc na kohorty i falangi ludzi bez twarzy, ukrytych za pleksiglasowymi osłonami hełmów . Widać było, że się boi, ale moim zdaniem, nie dlatego płakała. Raczej z powodu poczucia, że jej kraj przekroczył jakąś granicę i drogi powrotnej nie będzie. Deputowany, który wspiął się na szczyt barykady przy Luterańskiej, kiedy trzeszczała od naporu tarcz funkcjonariuszy struktur siłowych, nawołujący żołnierzy, żeby nie słuchali rozkazów, nie przelewali krwi, bo ludzie dobrowolnie i tak nie odejdą. Kapłan prowadzący kolumnę ludzi, śpiewających hymn, idących w stronę siedziby prezydenta i kordonów policji. Ręka z krzyżem uniesiona nad kaskami i hełmami szturmujących i broniących się ludzi, która świeciła w powietrzu zmieszanym w jeden kłąb pary powstały z oddechu tysięcy ust. Pastor w kościele luterańskim, młody i uśmiechnięty, który w swojej świątyni urządził punkt pomocy medycznej. Grupa ochotników pomocy medycznej koło samej siedziby administracji, tam gdzie było pobojowisko i gdzie oczekiwano powtórnego ataku — spokojnie, stanowczo i bez strachu — dwie dziewczyny i chłopak, całkiem młodzi, mający może po dwadzieścia lat. Nawołujący o pomoc afgańscy weterani, którzy przed barykadą utworzyli kordon i jako pierwsi przyjęli na siebie ciosy atakujących, a przez pewien czas nawet sami na nich napierający. I wszyscy ci ludzie, którzy przechodzili przez barykadę, wskakiwali w tłum, po to żeby zająć w nim swoje miejsce i dławić siły pod postacią ciemnej uzbrojonej masy, nadciągające od góry, od strony Bankowej. I gruby pucułowaty młodzieniec, z którym w pewnym momencie przyciśnięto nas razem do barykady, i który zapierając się nogą mocno naciskał plecami na tarcze, głośno przy tym krzycząc. Kilku odciętych specnazowców, przyciśniętych do balustrady przez ludzi broniących barykady, ustawionych w szyku bojowym, trzymających tarcze nad głowami i przed sobą. Według mnie, wszyscy byli gotowi umrzeć za coś swojego. Jedni za swój rozkaz, a drudzy za swą wolność. I jeszcze utworzony specjalnie dla nich korytarz po to, aby dać im możliwość wycofania się przy akompaniamencie tysięcy gardeł skandujących: „Pokojowy protest! Pokojowy protest! Pokojowy protest!”, a potem ich odwrót. Łoskot setek jednocześnie stawianych na bruk metalowych tarcz w odpowiedzi na komendę „tarcze na ziemię!” I krzyk, i brzęk, i łoskot, i ryk wydawanych komend, i podniesione ponad głową pięści jako znak „stój” dla tylnych szeregów — cały ten niepowtarzalny hałas, tworzący siłę zjednoczonych tysięcy ludzi.
Najbardziej jednak zapadła mi w pamięć kobieta koło pięćdziesiątki. Stała z boku, koło namiotów i jakoś specjalnie nie rzucała się w oczy ze swoim plakatem, chociaż tu zwykle wszyscy starają się przekazać innym swoją myśl. Plakat, który trzymała był zrobiony z kawałka zwykłego papieru. Było tylko na nim napisane: „My matki możemy nie uciekać przed pałkami. Możemy biec na automaty. Chcecie?”
Plakaty tutaj to osobny temat. Można by napisać jeszcze jeden reportaż. Szaleństwo kreatywności, dowcipu, inwencji. Ale mnie najbardziej spodobały się dwa, poważne. „Oni nie dają nam żyć, a my im nie damy im rządzić”. I drugi, napisany na zburzonej barykadzie — „Niewolników do raju nie wpuszczają”. Zadziwiające, jak przy pomocy piętnastu słów udało się ludziom wyrazić cały mój sens życia.
Majdan rośnie z każdym dniem. Zmienia się z każdą godziną. Za każdym razem, kiedy idę na monitoring sytuacji, nie poznaję tych miejsc, przez które przechodziłem jeszcze parę godzin temu. Namioty zajmują już całe ulice, i zaczynam się wśród nich gubić, nie jestem w stanie odnaleźć znanej drogi do hotelu. Fortyfikacje są stale umacniane, i wciąż są wynajdywane jakieś nowe rozwiązania techniczne. Ostatni wynalazek — owinięte drutem kolczastym kolczatki i ten sam drut kolczasty rozłożony w neutralnej strefie szerokim pasem. Ludzi wciąż przybywa. Mieszkańców miasteczka namiotowego jest coraz więcej. Powstały i już rządzący się ustaloną własną logiką byt rozruszał się i wszedł w optymalny reżim działania. Każdy zna swoje miejsce, każdy wykonuje swoje obowiązki. Jedni noszą drewno na opał, drudzy roznoszą herbatę i kanapki, trzeci je przygotowują, czwarci gotują zupę, bigos, kaszę i gulasz — dla wszystkich, piąci pełnią dyżury na barykadach, szóści je budują, siódmi działają w oddziałach samoobrony, ósmi stawiają namioty, dziewiąci sprzątają śmieci, dziesiąci, piętnaści, dwudzieści… Zdumiewające, ale śnieg, który spadł i został udeptany na placu, zebrano zaledwie w ciągu jednej nocy tylko przy pomocy kijów i młotków. Zebrano, spakowano do worków i złożono na barykadach.
Jak napisano tu w jednej z ulotek: „Jestem kroplą w oceanie”. Ale razem są jak ocean.
Majdan na razie został obroniony. Właśnie tak, obroniony. W bezpośrednim znaczeniu tego słowa. Moim zdaniem była tutaj cała ukraińska milicja i władza nie ma już więcej rezerwowych sił. W ogóle sobie nie wyobrażam, czego jeszcze można od niej oczekiwać. W odróżnieniu od rosyjskiej władzy, która jest bezpośrednia i przewidywalna jak dwa razy dwa, Viktor Yanukovych jest absolutnie nieprzewidywalny. Na razie zapanował spokój. Ustalił się swego rodzaju parytet sił. Żadna ze stron nie posiada wyraźnej przewagi liczebnej. Mimo wszystko czeka się tutaj na rozwiązanie siłowe, trwają do niego przygotowania. Ja też czekam. Wydaje mi się, że sprawy nie zajdą tak daleko, że nie użyją gazu. Yanukovych już raz przegrał z Majdanem, który nie dał mu zostać prezydentem, dlatego podobnego rozwoju wydarzeń po raz kolejny, najprawdopodobniej absolutnie nie chce. Tak więc myślę, że jest gotów na ostateczne rozwiązanie. Jednak zrozumieć jego logiki kompletnie się nie da.
A Ukraina tamtej nocy — w noc szturmu — jednak weszła do Unii. W każdym razie — Majdan na pewno. Na jednym z przejść przez barykady tak też napisano: „Wejście do Europy”.
I to wejście wiedzie właśnie przez Majdan. Pod każdym względem. A Ukraińcy to odważni ludzie. Po prostu niesamowici. Obronili. Wola!
Źródło: http://www.snob.ru/
Autor: Arkadiy Babchenko